12 listopada 2015

Rękodzieło to najlepszy prezent

No i się zaczęło... Minął 1 listopada, znicze zniknęły z półek sklepowych, a sprzedawcy oszaleli. Wokół roi się od ozdób świątecznych, czekoladowych Mikołajów, pomysłów na prezenty. Obserwując innych rękodzielników, widzę, że udziela im się ta atmosfera. Wszyscy zaczynają masową produkcję bożonarodzeniowych  gadżetów. Gwiazdkowa gorączka dopada każdego. Postanowiłam, że nie dam się porwać temu szaleństwu! Miałam nie myśleć o świętach przynajmniej do grudnia, niestety zostałam poniekąd do tego zmuszona. Niektórzy, w przeciwieństwie do mnie, nie kupują prezentów na ostatnią chwilę. Właśnie zrealizowałam pierwsze "podchoinkowe" zamówienie.
Moimi uszytkami, postanowił obdarować swoich bliskich, jeden ze znajomych. Większość facetów nie wyróżnia się szczególnie jakimś zmysłem artystycznym, czy estetycznym. Żaden nie ukrywa, że nie odróżnia sukienki od spódnicy, czy zasłonek od firanek. Publicznie zarzekają się, że potrafią nazwać tylko kilka kolorów, ale tym razem zostałam zaskoczona! 


Klient nasz pan, jak to mówią, a ten wybrał tkaniny na sowę, których nigdy bym ze sobą nie połączyła... Długo zastanawiałam się co mam z nimi zrobić. Jak zwykle na ziemię sprowadził mnie mąż. "Zrób jak chce i nie przeżywaj" - tak rzekł do mnie, więc posłuchałam ;) Muszę przyznać, że mimo początkowych obaw, efekt końcowy naprawdę mi się podoba. Oto zamówiona sowa i zupełnie nie grające mi połączenie błękitu, zielonych zygzaków i żółtych grochów:


Poducha, to połowa zamówienia. Dopiero co mówiłam, że nie uszyję więcej królików. Broniłam się rękami i nogami, ale on się uparł. Chce królika i już! Nie pozostało mi nic innego jak wziąć się do roboty... Jeśli chodzi o wygląd, dostałam wolną rękę. 

Kilka kolejnych, drobnych modyfikacji wykroju. Trochę inne podejście do szycia i moim oczom zaczął ukazywać się twór królikopodobny ;) Oczywiście, tradycyjnie, musiałam trochę namieszać. Ubzdurałam sobie, że uszaty będzie w bluzce/bluzie. Tak się napaliłam na ten pomysł, że właściwie zanim skroiłam postać, bluzeczka już była gotowa. Kiedy skończyłam i trzeba było modela ubrać, okazało się, że zdecydowanie powinien zacząć ćwiczyć z Chodakowską... Bluzka była za mała, nie mieścił się króliczy brzuch. Musiałam uszyć nową, tym razem w dobrym rozmiarze ;) wisienką na torcie jest czapka z pomponem i wełniany komin w komplecie. Bardzo jestem dumna z tego mojego króliczego dziecka w kraciastych portkach :) Mam nadzieję, że będzie mu dobrze w nowym domu...







Coraz bliżej Święta, coraz bliżej Święta...nanananana ;) Pozdrawiam ciepło!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz